Trzy kobiety na menadżerskich stanowiskach, trzy różne
historie.
Przypadek 1
Nie mam jeszcze małych dzieci i zobowiązań z nimi związanych. Mogę i chcę poświęcić 100% mojej energii i czasu pracy zawodowej. Lubie to co
robię. Moja praca mnie określa? Spokojnie
mogę konkurować z mężczyzną na równych zasadach. Z perspektywy pracodawcy jestem
idealnym kandydatem na to stanowisko.
Przypadek 2
W momencie awansu moje dziecko jest już na tyle odchowane,
że nie wymaga aż tyle uwagi co kiedyś. Kiedy było maleńkie, zawodowo byłam na
innym poziomie, wtedy jeszcze byłam w stanie pogodzić te dwa światy. Kiedy pojawia się drugie dziecko jestem już na
stanowisku, mam pozycję w firmie, mogę stawiać warunki. Zmieniam więc dział na
taki, w którym nie muszę aż tak często podróżować. Po urlopie macierzyńskim w zgodzie
z polskim prawem pracy wracam na częściowy etat. Pracodawca tego prawa
przestrzega, więc akceptuje taką sytuację.
Przypadek 3
Postawiłam sobie cel i konsekwentnie, z ogromną determinacją
do niego dążę. Mam dwoje małych dzieci. Próbuje pogodzić te dwa światy walcząc
o każdą chwilę spędzoną z nimi.
Ten ostatni przypadek jest mi szczególnie bliski. Szczerze podziwiam
za solidne przygotowanie merytoryczne, siłę wewnętrzną: tą psychiczną i
fizyczną, za uśmiech mimo wszystko, za spokój w chaosie. Widzę wysiłek jakim
ten w pełni zasłużony awans jest okupiony. Ja nie znajduję w sobie aż tyle
siły.
Czy to więc pracodawca nie zapewnia nam równych szans
rozwoju czy też my same rezygnujemy z tych możliwości podejmując świadomą decyzję,
dokonując wyboru ze względu na inne priorytety? Myślę, że w dużej mierze to współczesny świat
narzucił nam zbyt wiele ról do odegrania, które czasem trudno jest nam pogodzić.
Z resztą, same o to walczyłyśmy a teraz z lepszym lub gorszym rezultatem
próbujemy sprostać.
...tik tak
...tik tak