poniedziałek, 10 marca 2014

O równouprawnieniu cz.2 – subiektywny opis przypadków



Trzy kobiety na menadżerskich stanowiskach, trzy różne historie.

Przypadek  1
Nie mam jeszcze małych dzieci i zobowiązań z nimi związanych. Mogę i chcę poświęcić 100% mojej energii i czasu pracy zawodowej. Lubie to co robię.  Moja praca mnie określa? Spokojnie mogę konkurować z mężczyzną na równych zasadach. Z perspektywy pracodawcy jestem idealnym kandydatem na to stanowisko.

Przypadek 2
W momencie awansu moje dziecko jest już na tyle odchowane, że nie wymaga aż tyle uwagi co kiedyś. Kiedy było maleńkie, zawodowo byłam na innym poziomie, wtedy jeszcze byłam w stanie pogodzić te dwa światy.  Kiedy pojawia się drugie dziecko jestem już na stanowisku, mam pozycję w firmie, mogę stawiać warunki. Zmieniam więc dział na taki, w którym nie muszę aż tak często podróżować. Po urlopie macierzyńskim w zgodzie z polskim prawem pracy wracam na częściowy etat. Pracodawca tego prawa przestrzega, więc akceptuje taką sytuację.  

Przypadek 3
Postawiłam sobie cel i konsekwentnie, z ogromną determinacją do niego dążę. Mam dwoje małych dzieci. Próbuje pogodzić te dwa światy walcząc o każdą chwilę spędzoną z nimi.
Ten ostatni przypadek jest mi szczególnie bliski. Szczerze podziwiam za solidne przygotowanie merytoryczne, siłę wewnętrzną: tą psychiczną i fizyczną, za uśmiech mimo wszystko, za spokój w chaosie. Widzę wysiłek jakim ten w pełni zasłużony awans jest okupiony. Ja nie znajduję w sobie aż tyle siły.

Czy to więc pracodawca nie zapewnia nam równych szans rozwoju czy też my same rezygnujemy z tych możliwości podejmując świadomą decyzję, dokonując wyboru ze względu na inne priorytety?  Myślę, że w dużej mierze to współczesny świat narzucił nam zbyt wiele ról do odegrania, które czasem trudno jest nam pogodzić. Z resztą, same o to walczyłyśmy a teraz z lepszym lub gorszym rezultatem próbujemy sprostać.


...tik tak

niedziela, 9 marca 2014

Na dzień kobiet – o równouprawnieniu


Przez 7 latach spędzonych w korporacyjnym centrum zarządzania zasobami ludzkimi nie zaobserwowałam mniej lub bardziej drastycznych różnic w wynagradzaniu kobiet i mężczyzn obejmujących podobne stanowiska. Co więcej, w firmie w której pracuję, polityka wynagrodzenia jest przejrzysta i nie sądzę by było od niej wiele odstępstw.

Sprawa niestety wygląda zgoła inaczej jeżeli chodzi o realne możliwości awansu kobiet na stanowiska menadżerskie. Tu nawet liczby mówią same za siebie. Nieliczne kobiety (raptem trzy przypadające na dwunastu mężczyzn) z widocznym trudem, w celu ratowania bezlitosnych statystyk dopuszczone zostały w szeregi zarządu. Każda z nich bez wątpienia na to zasłużyła, każda to osobny przypadek, osobna historia wyrzeczeń, poświęceń, osobistych wyborów, których mam wrażenie, mężczyzna nie musi dokonywać. Podziwiam ich siłę charakteru i determinację w realizacji celów. Z zaciekawieniem obserwuję jak te, które są matkami radzą sobie z codziennymi wyzwaniami.

Czy kobiecie łatwo zostać menadżerem w korporacji? Oficjalnie szanse są wyrównane, reguły gry w miarę przejrzyste. Różnica polega na tym,  że przed nami kobietami świat stawia także inne wyzwania, inne cele do realizacji poza murami firmy. Czy jesteśmy w stanie pogodzić je wszystkie z wymaganiami stawianymi kandydatom na kierownicze stanowiska? Czy kobieta mająca jeszcze inne zobowiązania, co najmniej tak samo ważne jak zawodowe ambicje z taką samą łatwością jak mężczyzna zdecyduje się na relokację, półroczne oddelegowanie czy pracę po godzinach? Bez tej "elastyczności" i mobilności nie masz co marzyć o przekroczeniu magicznego progu w korporacyjnej hierarchii. 

Na pewnym etapie zrozumiałam, że nie jestem gotowa na takie wyrzeczenia. Moje priorytety są jasno określone. Czy tym samym zamykam sobie drogę do „kariery”? Z pewnością nie mogę teraz konkurować z tymi, którzy nie stawiają wymagań i nie mają ograniczeń, są zawsze dostępni, nie biegnąc po pracy do domu do codziennych, domowych obowiązków– tak jak ja jeszcze 3 lata temu.

Powrót z urlopu macierzyńskiego
Po urodzeniu pierwszego dziecka z urlopu macierzyńskiego wróciłam po około siedmiu miesiącach. Firma i reprezentujący ją mój bezpośredni przełożony zachowali się naprawdę w porządku. Mogłam wrócić na częściowy etat co bardzo mi w tamtym okresie pomogło. Niestety dość szybko pojawiło się pytanie o powrót do pracy w pełnym wymiarze czasu. Czekały nowe projekty, nowe cele do zrealizowania. Gdy pytanie kolejny raz się powtórzyło, postanowiłam wrócić. Taryfa ulgowa się skończyła. Od tamtego momentu pogodzenie dwóch światów stało się dla mnie nie lada wyzwaniem okupionym ogromnym stresem. Zawodowa ambicja, perfekcjonizm, chęć sprostania tym realnym i tym wyimaginowanym oczekiwaniom w pracy i w domu powodowały ogromny konflikt wewnętrzny.
Kolejne obowiązki zawodowe nakładane na moje barki i chęć sprostania im wszystkim sprawiła, że pod koniec roku miarka się przebrała. Kryzys, który wtedy przechodziłam spowodował, że po raz pierwszy w pracy popłynęły mi łzy. Byłam wykończona. Zła na siebie, że nie sprostałam. Nie potrafiłam być idealnym pracownikiem roku, idealną mamą i żoną. Gdzieś w tym wszystkim zagubiłam też siebie. 

Z czasem zaczęłam w pracy wyznaczać granice i mówić o swoich potrzebach, nie przyjmowałam już każdego polecenia z bezkrytycznym uśmiechem na twarzy. Spotkania z szefem przestały być takie sympatyczne. Jak teraz wypadam w porównaniu z tymi, którzy bez widocznych oznak zirytowania wynikającego z fizycznego zmęczenia zgadzają się na wszystko? Z pewnością przeciętnie. Już nie "exceptional" jak kiedyś. Odpuściłam żeby odnaleźć równowagę. Nie żałuje.

...tik tak, tik tak, tik...

piątek, 7 marca 2014

8 dni - o macierzyństwie

Tik tak, tik tak...siedzę na bombie zegarowej. Zostało 8 dni, bomba w każdej chwili może wybuchnąć. Czekanie na nieuniknione, niepewność, radość i strach. Rodzina w pełnej gotowości, dziadkowie pod telefonem, Ala wyleczona, poprane, poprasowane, łóżeczko zakupione, tylko ja jakoś w rozsypce tym razem. Modlę się żeby katar i kaszel, który dostałam w prezencie od Ali minął do tego czasu. Maleństwo, wytrzymaj jeszcze parę dni.