środa, 6 kwietnia 2016

Kalymnos i Tolendos (z archiwum)



Z dwuletnią jeszcze Alą wybraliśmy się na grecką wyspę Kalymnos. Ania była wtedy maleńkim ziarenkiem w moim brzuchu. Chcąc nie chcąc jechała z nami.

 

Kraków - Kos

Na Kalymnos nie ma bezpośrednich lotów a ponieważ podróżujemy z małym dzieckiem dwa pierwsze dni spędzamy na Kos. Gdy planowaliśmy wyjazd takie rozwiązanie wydało nam się optymalne. Z lotniska do miasta Kos docieramy lokalnym autobusem, który przewozi nas przez całą wyspę. Wyspa, jak i samo miasteczko nie zrobiły na nas szczególnego wrażenia. Po dwóch nocach spędzonych w przyportowym hoteliku pakujemy walizki, wózek, wiaderko z łopatką i wsiadamy na prom, który przenosi nas do innego świata, mniej uczęszczanego, niekomercyjnego. Tu rozpoczynają się nasze wakacje. 
 

Kos - Kalymnos

Kalymnos to baza i cel podróży wspinaczy z całego świata, mało tu przypadkowych turystów, zorganizowanych grup, czarterowych lotów. Przez to wyspa ma unikalny klimat. Ludzie, których spotykamy na ulicach są przyjaźni, łączy ich pasja do podróży i do gór.


W sierpniowym, palącym słońcu lądujemy na brzegu w portowym mieście Kalimnos.
 

Portowe miasteczko Kalimnos (sierpień 2013)

 Ala śpi w wózku ukołysana szumem wiatru i hałasującymi silnikami łodzi. Szukamy taksówki. Niestety nigdzie nie widzimy postoju, sympatyczny pan z wypożyczalni skuterów dzwoni po kierowcę i już po chwili jedziemy na drugą stronę wyspy do małego miasteczka Masouri. Wyspa jest mała, górzysta i malownicza, pachnie słońcem, wiatrem, ciszą i wolnością.



Puste plaże Kalymnos

Turyści poruszają się po Kalymnos głównie wypożyczonymi skuterami. W ten sposób można zwiedzić całą wyspę. My, ze względu na Alę, wypożyczamy samochód na jeden dzień. Wyspa jest urokliwa. Na jednej z plaż jesteśmy całkiem sami.

Kalymnos

Port w jednym z miasteczek na Kalymnos




Tolendos

Na Tolendos przypływamy kutrem rybackim z Mirties, miejscowości zaraz obok Misouri, w którym mieszkamy. Kutry pływają regularnie tam i z powrotem. Z połączeniem nie ma problemu.
To jedno z piękniejszych miejsc w jakich byłam. Nie ma tu samochodów i całej związanej z nimi infrastruktury. Są uśmiechnięci, sympatyczni ludzie, piękne widoki, woda, słońce i cisza. Praktycznie nie ma turystów. Na całej wyspie, którą można obejść na piechotę, jest raptem kilka apartamentów do wynajęcia i jeden mały hotel. Nie trudno znaleźć tu pustą plażę.
 
Wracamy tu kilka razy podczas pobytu na Kalymnos. Jest cudnie. Na pewno tu jeszcze wrócimy.
 
Port rybacki na Tolendos
 
Osiołek z Tolendos


Tolendos, jedna z samotnych plaż


Tolendos, jedna z samotnych plaż



Zwiedzamy Tolendos
 
Ala, sierpień 2013

środa, 8 października 2014

Zowu nam się udało - jak zwiedzaliśmy Sardynię z dziećmi



Kraków - Cagliari

Trzy walizki, wózek, dwa nosidła i bagaż podręczny upychamy w osobowej taksówce i szczęśliwie docieramy na lotnisko w Balicach. Zmieściła się nawet lina i buty wspinaczkowe. Polak potrafi. 

Na lotnisku niemiła niespodzianka, musimy dopłacić za jedną walizkę. Ryanair podaje na biletach mylącą informację o ilości wykupionego bagażu. Bilety kupowaliśmy kilka miesięcy wcześniej, nie pamiętamy za ile sztuk walizek zapłaciliśmy, więc pakujemy się według informacji podanych na biletach. Dopłacamy i szczęśliwie przechodzimy odprawę. Mimo wcześniejszych obaw Ryanair bez dodatkowych opłat przepuszcza turystyczne nosidło Alicji mimo, że skończyła już 2 lata, a więc, w rozumieniu regulaminu przewoźnika, nie jest już niemowlęciem, z którym można bezpłatnie przewozić wózek lub nosidło.

Podróż przebiega nadzwyczaj spokojnie. Po krótkim wrzasku, 6 miesięczna Ania usypia w samolocie i śpi całą drogę czyli jakieś 2h. Alę zajmują widoki za oknem, pomimo zatkanego nosa i mocnego kataru ucho nie zatyka się i nie boli. Uff,  znowu się udało.

Samochodem do Cala Gonone

Na lotnisku w Cagliari bez problemów i kolejek odbieramy opłacony wcześniej samochód. Chcąc uniknąć niespodzianek zdecydowaliśmy się na nieco droższą firmę Hertz. Jesteśmy zadowoleni z tej decyzji. Z najtańszej firmy Sicily by Car zrezygnowaliśmy czytając internetowe opinie o tym i innych lokalnych wypożyczalniach. We Włoszech nie ma obowiązku przewożenia dzieci w fotelikach, fotelik można jednak za dodatkową opłatą (ok. 35-45 EUR) przewieźć samolotem lub wypożyczyć na miejscu razem z samochodem. Znajomi widzieli też prosty fotelik w lokalnym markecie spożywczym, również kosztował około 40 EUR.

Z lotniska w Cagliari do Cala Gonone, gdzie razem ze znajomymi wynajęliśmy apartament, jedziemy 2,5h a nie 3,5h jak szacuje Krzysztof Hołowczyc w naszej nawigacji. To dla nas dobra wiadomość, jesteśmy już głodni i zmęczeni. 

Cala Gonone to kameralne miasteczko z małym portem, dobra baza wypadowa do zwiedzania wyspy, a także dobre miejsce na  wakacje z dziećmi. Jest tu wszystko co może okazać się potrzebne: od restauracji przez całkiem dobrze zaopatrzone sklepy spożywcze po aptekę z pieluchami, mlekiem, słoiczkami i innymi gadżetami, o których moglibyśmy zapomnieć. 

Mamy idealną pogodę. Przez cały pobyt (od 16 do 30 września) niebo jest całkowicie lub częściowo zachmurzone, temperatury wahają się od 25 do 32  ͦC. Jest ciepło i przyjemnie. Śmiejemy się, że jesteśmy chyba jedynymi turystami, którzy cieszą się z zachmurzenia, nie tęsknimy za słońcem przed którym musielibyśmy chronić dzieci. Dzięki takiej pogodzie możemy zwiedzać wyspę i robić dłuższe wycieczki. Pobyt na plaży również jest mniej męczący chociaż ze względu na półroczną Anie zabieramy parasol, który jest na wyposażeniu apartamentu. Dla nas ideał. 

Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda - wyprawa na Cala Goloritze

Już w drugim dniu planujemy wycieczkę pieszą na Cala Goloritze - plażę wskazywaną przez wielu bloggerów jako jedna z najpiękniejszych plaż Sardynii.  Samochodem z Cala Gonone do Baunei jedziemy malowniczą drogą prowadzącą przez góry. Kierując się przewodnikiem Pascala docieramy do parkingu gdzie orientujemy się, że nie mamy ze sobą żadnej gotówki (parking jest płatny). Nie odpuszczamy, wracamy do Baunei na kawę i soczek, znajdujemy bankomat, wracamy na parking. Po drodze, w informacji turystycznej miły pan informuje nas o czasie dojścia do plaży: 1,5h w dół, 2h z powrotem. Podejrzliwie patrzy na dzieci w samochodzie. Uspokaja go informacja, że mamy nosidła, dobre buty i wodę. Starujemy po południu. Droga prowadzi dość stromo w dół, mimo szybkiego tempa podany czas nie jest przesadzony. Po przejściu połowy drogi na chwilę wychodzi słońce, które na górskim szlaku pali niemiłosiernie. Wiemy już, że to nie był najlepszy pomysł. Mając świadomość, że musimy jeszcze bezpiecznie donieść nasze dzieci z powrotem, rozważamy odwrót. Decydujemy się jednak zejść na dół, wyjąć dzieci z nosideł, odpocząć i ochłodzić się w morzu. Na niewątpliwie przepięknej plaży jesteśmy około 40 min. Dość szybko pakujemy się i ruszamy z powrotem. Mamy ze sobą 1,5 l wody na głowę co okazuje się być za mało. Już schodząc w dół wiemy, że wodę musimy oszczędzać. Przy podejściu ratuje nas zachmurzone niebo. Nie wyobrażam sobie pokonania tej trasy w palącym słońcu. Po 2h spoceni i wykończeni docieramy na parking. W przy-parkingowym barze uzupełniamy niedobory wody.  Za to nasze dzieci wypoczęte i wesołe - całą drogę spały w nosidłach. Znowu się udało. 

Droga na Cala Goloritze

Cala Goloritze

Plaże w pobliżu Cala Gonone 

W pobliżu Cala Gonone najbardziej przypadła nam do gustu plaża Cala Fuili. Kameralna, kamienista, dzika plaża niezbyt zatłoczona w tym okresie. Dodatkowym atutem jest tu możliwość wspinania się bezpośrednio z plaży. Ze względu na piasek odwiedzaliśmy też Cala Cartoe, zdecydowanie przyjemniejsze miejsce od pobliskiej plaży Cala Osala, która trochę nas rozczarowała. Tym razem nie zdecydowaliśmy się na wycieczkę łodzią na Cala Luna i zwiedzanie grot dostępnych tylko z morza. Może następnym razem, kiedy Ania podrośnie. Stres związany z wycieczką morską z dwójką dzieci okazał się nie do pokonania. Tym razem mąż mnie nie przekonał.

Cala Fuili

W samym Cala Gonone polecamy spacer wybrzeżem. Kierując się od portu w lewo na końcu drogi zaczyna się piękny szlak wzdłuż wybrzeża. Ścieszka prowadzi do rejonu wspinaczkowego, trasa do przejścia w ok. pół godziny. 

Na szlaku wzdłuż wybrzeża Cala Gonone

Na szlaku wzdłuż wybrzeża Cala Gonone


Zwiedzamy Sardynię

Festyn w Dorgalii

W niedzielę w pobliskim miasteczku Dorgalii odbywa się festyn. Swoje prace wystawiają lokalni rzemieślnicy. Naszą uwagę przyciągają sery (te z rejonu Dorgali szczególnie nam smakują), tradycyjne słodycze, gliniane, malowane ptaszki i wyroby z drzewa oliwnego. Tego dnia całe miasteczko świętuje. Ubrani w tradycyjne stroje mieszkańcy częstują domowym winem i swoimi wyrobami. Przyjemny, włoski klimat.

Festyn w Dorgalii
Mieszkanki Dorgalii w tradycyjnych strojach
Lokalne wyroby z gliny
Nasz mały pirat

Murale w Orgosolo

Odwiedzamy też polecane przez bloggerów małe miasteczko Orgosolo, którego specyficzny klimat tworzą nie tylko niezliczone murale zdobiące niemal każdy zakątek ale też sardyńscy mężczyźni licznie przesiadujący na ławkach przed domami czy grający w kulki na miejskim skwerku, nastoletni chłopcy ujeżdżający konie i osły... To właśnie tu jem najlepsze lody. 

Mężczyźni grający w bule na ulicach Orgosolo

Murale w Orgosolo

Archipelag La Maddalena

Planując nasze wakacje na Sardynii wiedzieliśmy, że północna część wyspy jest najpiękniejsza, tak więc nie mogliśmy sobie odmówić wycieczki na archipelag La Maddalena. Z Cala Gonone do Palau skąd odpływa prom jedziemy około 2h. Ania śpi. Ala się nudzi. No cóż, tym razem wycieczka jest bardziej dla nas. W nagrodę, przed wejściem na prom idziemy na duży plac zabaw, który znajdujemy przypadkiem przy samym porcie. Atrakcją dla 3 latki jest też sama przeprawa na wyspę. La Maddalena nas nie rozczarowuje. Objeżdżamy ją całą i zatrzymujemy się na jednej z wybranych, malowniczych plaż. Lazurowa woda, maleńkie zatoczki, żaglówki, cisza, spokój... Gdyby nie cena przeprawy (ok. 40 EUR za samochód i 2 osoby dorosłe w obie strony, dzieci gratis) na pewno byśmy tam wrócili. To takie miejsce, którego nie wolno nie zobaczyć będąc na Sardynii.

La Maddalena - na trasie Panoramica

La Maddalena - port

Kwarcowe plaże na półwyspie Sinis

Nie możemy sobie odmówić zobaczenia chociaż kawałka zachodniego wybrzeża, tak więc ostatniego dnia wakacji wybieramy się w kierunku półwyspu Sinis. Około 10 km na północ od półwyspu odnajdujemy mieniącą się kryształkami kwarcu plażę Is Arutas. Jesteśmy zauroczeni tym miejscem. Zostajemy do oporu. ładujemy akumulatory przed powrotem do jesiennej, krakowskiej rzeczywistości. To piękne wspomnienie z wakacji  zostanie z nami na długo.

Is Arutas

Gdyby kózka nie skakała - szpital w Nuoro

Czwartego dnia pobytu w Cala Gonone, Ala siada na leżaczku, wkłada rękę między rurki i ściąga sobie paznokieć z środkowego palca prawej ręki. Wrzask, płacz i przerażenie. Po opatrzeniu rany plasterkiem z Hello Kitty (!) decydujemy, że trzeba palec pokazać lekarzowi. Google podpowiada nam, że w Cala Gonone jest tak zwana Guardia Medica Turistica, Krzysztof Hołowczyc z naszej nawigacji już nas tam prowadzi. Niestety punkt czynny jest tylko w sezonie, od 1 września zamknięty. Z kartki na drzwiach dowiadujemy się, że najbliższy lekarz przyjmuje w Dorgali. Jedziemy. Niestety i tu rozczarowanie, lekarz przyjmował do 12tej, jest 13:30. Włoszka, z którą oczywiście nie jesteśmy w stanie porozumieć się po angielsku odsyła nas do najbliższego szpitala w Nuoro oddalonego o ok. 35 km od naszej miejscówki. Skoro już się wybraliśmy w drogę to jedziemy dalej.

Szpital widać z daleka, olbrzymi, wielopiętrowy budynek góruje nad miastem. A. zostaje z Anią w samochodzie ja pędzę z Alą do środka. Przemiły portier nie rozumiejąc mnie wcale zawozi mnie windą na oddział pediatryczny, w kolejce oczekujących na wizytę, z naszym paluszkiem owiniętym w różowy plasterek czuję się nieco nie na miejscu. Na migi porozumiewam się z pielęgniarką, która każe nam czekać. Czekamy. Rejestrujemy się. Dobrze, że mamy ubezpieczenie. Europejskiej karty zdrowia nie wyrobiliśmy a tu ewidentnie ją uznają, wskazują na to druki, które dostaję do wypełnienia. Pielęgniarki dezynfekują palec i podają Ali paracetamol. Czekamy na lekarza.

Od tej chwili prowadzą nas za rękę pomiędzy oddziałami tego olbrzymiego szpitala. Jestem zaskoczona życzliwością obcych ludzi i chęcią pomocy, z którą spotykam się na każdym kroku. W międzyczasie do szpitala przychodzi też A. z Anią. Nasze dzieci robią tu furorę, każdy je dotyka i głaszcze. Wszystko było by ok ale cały czas jesteśmy w szpitalu, więc modlimy się, żeby Ania nic nie złapała. Włoszki czekające z nami na rentgena częstują Alę cukierkami. Jedna z nich prowadzi nas potem do gabinetu przez zawiłe korytarze. Zginęłybyśmy bez niej. Diagnoza: kość palca nieco zgnieciona nie będzie mieć negatywnego wpływu na wzrost palca. Tyle zrozumiałam po włosku. 

Wracamy na pediatrię. Tu pojawia się lekarka - pierwsza osoba w szpitalu mówiąca po angielsku. Odsyła nas na ortopedię. Jesteśmy zmęczeni. Idziemy. Personel już nas poznaje więc znowu ktoś prowadzi nas do lekarza, który zajmuje się nami od ręki. Potem jest już tylko wrzask i łzy. Paznokieć przyszywają Ali do palca. Podobno to najlepsze rozwiązanie. Pozostaje nam tylko wierzyć, że znają się na rzeczy i robią dobrze. 

Ala wychodzi ze szpitala z opatrunkiem i protezą. Palca nie wolno jej moczyć, mimo to chodzimy razem na plażę i kąpiemy się w morzu. Ala tak bierze sobie do serca zalecenia lekarzy, że cały czas chodzi z ręką i z palcem podniesionym do góry, a że jest to środkowy palec wygląda to naprawdę zabawnie. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.

Znowu nam się udało!

czwartek, 24 lipca 2014

Przyczajone ambicje, ukryte oczekiwania



Wczoraj zadzwonił do mnie szef. To nawet miłe, że świat sobie o mnie przypomniał. Na chwilę jedną nogą znów byłam „tam”, znów miałam ambicje i oczekiwania wobec „tamtego” świata. Zdecydowanie jednak w tym momencie mojego życia wolę być „tu” nawet jeżeli to „tu” bywa męczące i monotonne.
Nie chcę jeszcze myśleć jak to będzie kiedy wrócę do pracy.

Pod koniec roku mam dostać propozycję nowej pozycji. Szef z wielkim optymizmem przekonywał żebym była dobrej myśli, że na pewno znajdą mi coś ciekawego i very challenging. Już prawie mi się wyrwało, że ja wcale teraz nie chcę żeby było challenging, żeby znaleźli mi jakąś spokojną pozycję do ogarnięcia dla matki dwójki małych dzieci tęsknie czekających w domu na mamę -przełknęłam ślinę i zamknęłam się. Czy korporacja potrafiłaby to zrozumieć? Czy jest tam miejsce na taką szczerość? 

Cieszę się, że wracam do HR. Nie ogarnęłabym teraz PRu tak jakbym tego chciała. Brak ambicji czy szczerość wobec siebie? Może jak dzieci podrosną będę znowu mogła poświęcić się pracy na tyle by móc się wykazać i zawalczyć. Tylko czy naprawdę tego chcę?

Kiedy na świat przychodzi drugie dziecko



13 marca na świecie pojawiła się Ania. Mój drugi skarb. Trudno nawet opisać jaki to cud trzymać w ramionach malutkie, bezbronne ciałko, które swoim pierwszym krzykiem wita się ze światem przytulając się do mnie, bo tylko przy mnie czuje się bezpiecznie. Mały człowiek, który mieści się na przedramieniu. Nowe życie całkowicie zależne ode mnie. Ogromna odpowiedzialność i bezgraniczna miłość. Nie chce zapomnieć tych chwil. Są niezwykłe, magiczne, wzruszające.

Tęsknota za Alą i powrót do domu okupiony ogromnym stresem i łzami wzruszenia. Radość Ali na widok dzidziusia, moja niepewność co będzie dalej.  Dalej wszystko toczy się w zawrotnym tempie. Pierwsze oznaki zazdrości są mało oczywiste, to tylko ja mogę kąpać Ale, czytać książkę na dobranoc, pomagać zrobić siusiu. Każda próba pomocy A. kończy się wielką histerią. Wyczerpana porodem, nękana przez baby blues, nie wyspana ogarniam obydwie.

Najtrudniejsze momenty to chyba te kiedy karmię Anię a Ala chce siku. Odstawić od piersi głodne dziecko czy patrzeć jak drugie się męczy i czekać aż się posika? Odstawiam. Mam wyrzuty sumienia. Wiem, że niepotrzebnie. Mam wrażenie, że coraz częściej przeganiam Alę i jest mi smutno. Nigdy nie chciałam tego robić, chciałam ją uchronić przed syndromem bycia „starszą siostrą”. „Nie wchodź, idź się pobawić do pokoju” , „nie hałasuj, pobaw się czymś innym”, „zajmij się chwilę sobą” – kilka razy dziennie kiedy usypiam Anię.  Przerażające. Wcześniej była pępkiem świata. Teraz czasem muszę ją odpychać, to boli także mnie. Nie chcę żeby była smutna i czuła się odrzucona. Nie chcę, żeby mówiła do mnie: "mamo nie krzycz na Alę". Czy ja naprawdę krzyczę?

Ciągle jeszcze mam ambitny plan dnia: zadbać o dzieci, ubrać, nakarmić, ogarnąć siebie i dom, wyjść na spacer, zrobić zakupy, ugotować obiad, zapłacić rachunki, umówić Ani szczepienia, pojechać do apteki, zawieźć Alę na zajęcia, odebrać, zadzwonić do A.... może uda mi pojechać na basen jak wykąpie i położę Anię, jak wrócę to przeczytam jeszcze Ali bajkę przed snem. Złoszczę się, kiedy coś idzie nie tak, misterny plan co do minuty ułożony w mojej głowie rozpada się w drobny mak. Wyżywam się na wszystkich dookoła. Trudno mi zaakceptować, że tak już teraz będzie.

Ponad wszystko kocham obie moje córki i A., który cierpliwie znosi to jak się miotam i próbuję odnaleźć w tej nowej roli.
Czy jestem dobrą mamą i żoną?

Ala i Ania