czwartek, 24 lipca 2014

Przyczajone ambicje, ukryte oczekiwania



Wczoraj zadzwonił do mnie szef. To nawet miłe, że świat sobie o mnie przypomniał. Na chwilę jedną nogą znów byłam „tam”, znów miałam ambicje i oczekiwania wobec „tamtego” świata. Zdecydowanie jednak w tym momencie mojego życia wolę być „tu” nawet jeżeli to „tu” bywa męczące i monotonne.
Nie chcę jeszcze myśleć jak to będzie kiedy wrócę do pracy.

Pod koniec roku mam dostać propozycję nowej pozycji. Szef z wielkim optymizmem przekonywał żebym była dobrej myśli, że na pewno znajdą mi coś ciekawego i very challenging. Już prawie mi się wyrwało, że ja wcale teraz nie chcę żeby było challenging, żeby znaleźli mi jakąś spokojną pozycję do ogarnięcia dla matki dwójki małych dzieci tęsknie czekających w domu na mamę -przełknęłam ślinę i zamknęłam się. Czy korporacja potrafiłaby to zrozumieć? Czy jest tam miejsce na taką szczerość? 

Cieszę się, że wracam do HR. Nie ogarnęłabym teraz PRu tak jakbym tego chciała. Brak ambicji czy szczerość wobec siebie? Może jak dzieci podrosną będę znowu mogła poświęcić się pracy na tyle by móc się wykazać i zawalczyć. Tylko czy naprawdę tego chcę?

Kiedy na świat przychodzi drugie dziecko



13 marca na świecie pojawiła się Ania. Mój drugi skarb. Trudno nawet opisać jaki to cud trzymać w ramionach malutkie, bezbronne ciałko, które swoim pierwszym krzykiem wita się ze światem przytulając się do mnie, bo tylko przy mnie czuje się bezpiecznie. Mały człowiek, który mieści się na przedramieniu. Nowe życie całkowicie zależne ode mnie. Ogromna odpowiedzialność i bezgraniczna miłość. Nie chce zapomnieć tych chwil. Są niezwykłe, magiczne, wzruszające.

Tęsknota za Alą i powrót do domu okupiony ogromnym stresem i łzami wzruszenia. Radość Ali na widok dzidziusia, moja niepewność co będzie dalej.  Dalej wszystko toczy się w zawrotnym tempie. Pierwsze oznaki zazdrości są mało oczywiste, to tylko ja mogę kąpać Ale, czytać książkę na dobranoc, pomagać zrobić siusiu. Każda próba pomocy A. kończy się wielką histerią. Wyczerpana porodem, nękana przez baby blues, nie wyspana ogarniam obydwie.

Najtrudniejsze momenty to chyba te kiedy karmię Anię a Ala chce siku. Odstawić od piersi głodne dziecko czy patrzeć jak drugie się męczy i czekać aż się posika? Odstawiam. Mam wyrzuty sumienia. Wiem, że niepotrzebnie. Mam wrażenie, że coraz częściej przeganiam Alę i jest mi smutno. Nigdy nie chciałam tego robić, chciałam ją uchronić przed syndromem bycia „starszą siostrą”. „Nie wchodź, idź się pobawić do pokoju” , „nie hałasuj, pobaw się czymś innym”, „zajmij się chwilę sobą” – kilka razy dziennie kiedy usypiam Anię.  Przerażające. Wcześniej była pępkiem świata. Teraz czasem muszę ją odpychać, to boli także mnie. Nie chcę żeby była smutna i czuła się odrzucona. Nie chcę, żeby mówiła do mnie: "mamo nie krzycz na Alę". Czy ja naprawdę krzyczę?

Ciągle jeszcze mam ambitny plan dnia: zadbać o dzieci, ubrać, nakarmić, ogarnąć siebie i dom, wyjść na spacer, zrobić zakupy, ugotować obiad, zapłacić rachunki, umówić Ani szczepienia, pojechać do apteki, zawieźć Alę na zajęcia, odebrać, zadzwonić do A.... może uda mi pojechać na basen jak wykąpie i położę Anię, jak wrócę to przeczytam jeszcze Ali bajkę przed snem. Złoszczę się, kiedy coś idzie nie tak, misterny plan co do minuty ułożony w mojej głowie rozpada się w drobny mak. Wyżywam się na wszystkich dookoła. Trudno mi zaakceptować, że tak już teraz będzie.

Ponad wszystko kocham obie moje córki i A., który cierpliwie znosi to jak się miotam i próbuję odnaleźć w tej nowej roli.
Czy jestem dobrą mamą i żoną?

Ala i Ania